Jeśli w życiu ze swoimi dziećmi inspirujesz się rodzicielstwem bliskości, pewnie przyszło ci już usłyszeć niejedną opinię lub poradę. „Nie noś tyle, bo się przyzwyczai!”, „Co za rozwydrzony dzieciak, to na pewno rodzicielstwo bliskości!” itp. Osoby sceptyczne wobec rodzicielstwa bliskości stawiają też zwykle znak równości między bliskością a tym, że dziecko „wejdzie ci na głowę”, i brakiem granic.
Drugą stroną tej samej monety są rodzice proponenci rodzicielstwa bliskości, którzy jednak rozumieją je jako brak zasad, a w relacji z dzieckiem nie widzą miejsca na asertywność i osobiste granice każdego z członków rodziny. W efekcie dziecko ma decydujący głos nie tylko w obrębie swoich własnych granic, ale także w kontekście życia całej rodziny. Można powiedzieć, że rzeczywiście „weszło swoim rodzicom na głowę”.
Czy jednak jest to nieuchronnym efektem bycia blisko naszych dzieci? Jestem przekonana, że nie. Opisane powyżej poglądy bazują na wspólnym – błędnym – założeniu. Jest to założenie, że rodzicielstwo bliskości w praktyce może opierać się na braku równowagi między potrzebami dziecka a potrzebami innych członków rodziny. Dodajmy do tego nieprawidłowe rozumienie natury dziecka oraz słów takich jak „granice” czy „asertywność” – i nieporozumienie gotowe.
Żeby tę kwestię wyjaśnić, przyjrzyjmy się wspólnie czterem popularnym mitom, które leżą u podstaw wielu opacznych interpretacji idei rodzicielstwa bliskości.
MIT nr 1: Rodzicielstwo bliskości oznacza wychowanie bezstresowe
Hasło to jest od wielu lat rzucane przez propagatorów „tradycyjnego” wychowania, w którym rolą rodzica jest kształtowanie dziecka zgodnie ze z góry określoną przez dorosłych „foremką” przekonań o tym, jakie dziecko powinno być. W tym modelu posłuszeństwo jest celem nadrzędnym, bez zbytniego skupiania się na tym, kim dziecko jest i czego potrzebuje.
TAK NAPRAWDĘ
Wychowanie bezstresowe nie istnieje. Życie w świecie oznacza ciągły kontakt ze stresem, frustracją, rozczarowaniem, bólem, złością i innymi trudnymi doznaniami, i to już od urodzenia. Żadnemu człowiekowi nie udało się jeszcze tego uniknąć (to skądinąd dobrze, bo bez smutku nie znalibyśmy przecież radości, a bez bólu – ulgi). Choćbyśmy stawali na rzęsach, nie ochronimy naszych dzieci przed „stresem istnienia”.
Rzeczywiście jednak w rodzicielstwie bliskości, jak i w każdej prawdziwie bliskiej relacji między ludźmi, staramy się nie przysparzać drugiej osobie dodatkowego stresu. Tym różnimy się od wspomnianych propagatorów „tradycyjnego” wychowania, którzy – karząc, strofując, lekceważąc emocje i potrzeby swoich dzieci – przysparzają im kolejnego poziomu stresu. Takie dzieci nie dość, że muszą – jak każdy – zmagać się z trudnościami w życiu (jestem głodny, mama nie pozwala mi zjeść trzeciego loda, on zabrał moją zabawkę), muszą też dodatkowo mierzyć się z brakiem wsparcia w radzeniu sobie z emocjami, które w trudnej sytuacji naturalnie się pojawiają, a często również z kolejnym silnym stresorem w postaci kary czy krzyku. W takiej relacji brak równowagi.
Opierając nasze podejście do dzieci na równowadze, rozumiemy, że świat w naturalny sposób przysparza każdemu stresu. Jako rodzice staramy się wesprzeć dziecko w pokonywaniu trudności, wspomagając jego powrót do równowagi emocjonalnej po trudnym doświadczeniu.
MIT nr 2: RB oznacza brak granic
Bliskościowi rodzice opowiadają, że jedną z rzeczy, które słyszą najczęściej (szczególnie kiedy dziecko ma około dwóch, trzech lat) jest: „Musisz stawiać dziecku granice!”. Tego też dotyczy jedna z częściej zgłaszanych obaw osób przystępujących do mojego kursu online dla rodziców kilkulatków: „Ale jak to, mogę zrezygnować ze stawiania granic?”.
TAK NAPRAWDĘ
Sformułowanie „stawiać dziecku granice” opiera się na błędnym założeniu, że granice są czymś, co jeden człowiek może drugiemu narzucić z zewnątrz. Tymczasem każdy z nas już ma granice – one znajdują się tam, gdzie się znajdują, i nikt nie jest nas w stanie nakłonić, żeby znalazły się gdzie indziej. Owszem, ktoś może wywierać na nas presję, żebyśmy swoje granice przekroczyli – ale nie ma to nic wspólnego ze stawianiem granic, a wiele z przemocą.
Twoje granice dotyczą np. tego, czy masz w danym momencie ochotę na dotyk (i jaki), czy masz ochotę coś zjeść, jaki poziom hałasu możesz w danej chwili znieść itp. Ich cechą szczególną jest to, że dotyczą twojej wolności osobistej i że nikt, kto nie mieszka w twojej głowie, nie może decydować, gdzie one leżą. To samo dotyczy twojego dziecka: to ono może poinformować cię, czy jest mu zimno, czy ma ochotę myć zęby, czy potrzebuje się przytulić itp. Ty nie możesz zdecydować za dziecko, czy ono czegoś chce, czy nie – możesz jedynie zdecydować, że spróbujesz nakłonić je do działania wbrew granicy.
Kiedy ludzie używają sformułowania „stawiać dziecku granice”, mają zazwyczaj na myśli „nakłaniać dziecko do postępowania tak, jak MNIE się podoba”. Teraz brzmi to już inaczej, prawda? Czytaj dalej, żeby przekonać się, że fakt istnienia granic, które każdy z nas po prostu ma, nie oznacza, że nie mogą nas obowiązywać w rodzinie pewne zasady.
MIT nr 3: RB oznacza brak zasad i asertywności
Ten mit leży u podstaw opinii z rodzaju: temu dziecku wszystko wolno, pewnie jego rodzice stosują RB. Również część rodziców, którzy chcą wychowywać dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości, interpretuje obecność zasad oraz własnych granic jako automatyczne naruszanie granic dziecka.
TAK NAPRAWDĘ
Rodzicielstwo bliskości nie kłóci się z ustalaniem zasad obowiązujących w danej rodzinie ani z odmawianiem dziecku czy dbaniem o swoje własne granice – jest dokładnie odwrotnie! Żeby jakakolwiek bliskość była możliwa, potrzebujesz wolności do zadbania również o swoje granice i potrzeby, a nie tylko o granice i potrzeby dziecka.
Dzieje się tak dlatego, że stałe przekraczanie własnych granic i ignorowanie potrzeb prowadzi do frustracji i napięcia – a w takim stanie nie jesteś w stanie ani skupić się na budowaniu bliskiej relacji z drugim człowiekiem, ani na braniu pod uwagę jego potrzeb i granic. Wchodzisz w tryb przetrwania. Dlatego tak ważne jest, żebyś nie dopuszczała do tego stanu – a to będzie wiązało się z częstym odmawianiem ludziom, w tym dziecku, różnych rzeczy. I to jest OK.
Pomyśl też, jakiego dorosłego wychowałabyś, przekazując mu swoim zachowaniem, że należy się godzić na wszystko, nie zważając na własne granice? Warto pamiętać, że dzieci uczą się, nie tylko widząc, jak same są traktowane, ale równie mocno wpływa na nie to, jak ich bliscy traktują samych siebie. Nie sposób wychować asertywnego człowieka, który pozostaje w kontakcie ze swoimi potrzebami i granicami, samemu się od nich odcinając – nawet, jeśli miałabyś złoto olimpijskie w spełnianiu potrzeb i szanowaniu granic swojego dziecka. Klucz? Równowaga.
Jeśli zaś chodzi o zasady: nie ma takiej możliwości, żeby dwie lub więcej osób żyło pod jednym dachem, a ich potrzeby były zawsze ze sobą kompatybilne i nikt nie naruszał niczyich granic. Tak się po prostu nie da. Dlatego ramowe zasady postępowania, wartości, którymi się kierujemy, to niezbędny element niezwariowania w życiu rodzica, który stara się budować bliskie relacje ze swoimi dziećmi.
Warto być w kontakcie z tym, czy nasze zasady nie stają się murem odgradzającym nas od bliskich – niech skupienie na relacji, empatia i szacunek będą w centrum, bo są one niezbędnymi składnikami bliskości. Stawiając zasadę ponad relacją (np. po raz kolejny krzyczysz na dziecko, żeby nie skakało po kanapie), oddalasz się od niego. Równowaga pomoże ci wziąć pod uwagę zarówno twoje zasady, granice i wartości („w naszym domu nie skaczemy po kanapie”), jak i pozostać blisko dziecka i w kontakcie z nim („potrzebujesz się poruszać? Chodź, możesz poskakać na trampolinie”).
MIT nr 4: Dziecko wejdzie ci na głowę!
Ten mit zawiera w sobie niebezpieczne założenie – że dziecko jest twoim wrogiem, chce ci robić na złość i jeśli tylko nie będziesz trzymać go krótko, natychmiast wykorzysta to przeciwko tobie.
TAK NAPRAWDĘ
Samo założenie, że dziecko chce ci robić na złość, jest z gruntu sprzeczne z rodzicielstwem bliskości i z jakimkolwiek podejściem do budowania zdrowych, bezpiecznych relacji. Dziecko, które jest traktowane z empatią, szacunkiem i zaufaniem, którego rodzic zakłada jego dobrą wolę i chęć współpracy, z większym prawdopodobieństwem wyrośnie na osobę o bezpiecznym stylu przywiązania, która ufa innym ludziom i sama potrafi traktować je z szacunkiem.
Każdy człowiek ma w sobie potrzebę przynależności i współdziałania. Od tego zależy przecież nasze przetrwanie – nikt nie przeżyłby na świecie, gdyby musiał poradzić sobie od urodzenia ze wszystkim sam. To oznacza, że dziecko naprawdę chce z tobą współpracować. A kiedy mówi ci „nie”, jednocześnie mówi „tak” jakiejś innej swojej potrzebie. Innymi słowy: dziecka „nie” nie jest wymierzone przeciwko tobie – jest skierowane na dziecko i jakąś jego potrzebę, która jest w danej chwili wystarczająco ważna, żeby przeważyć jego naturalną potrzebę współpracy i przynależności. „Jaka potrzeba za tym stoi?” – to jedno ze złotych pytań macierzyństwa, które warto zacząć sobie zadawać, żeby zmienić perspektywę z walecznej na relacyjną.
Zresztą spójrz na samo to sformułowanie „wejdzie ci na głowę”. Czy nie kojarzy ci się to raczej z tresurą małpek…? Jestem przekonana, że nie użyłabyś tego sformułowania w stosunku do żadnej osoby, z którą jesteś w bliskich relacjach: jak nie będziesz stawiać jej granic, przyjaciółka wejdzie ci na głowę… Nie powiesz tak. Dlaczego? Bo nie traktujesz jej jak przedmiotu lub zwierzątka, a jak osobę. Bo skupiasz się na waszej relacji, zamiast zakładać, że chce zrobić ci krzywdę.
Jeszcze jedno: natura nie znosi próżni. Jeśli my – dorośli – nie przyjmiemy roli przywódcy w naszej rodzinie, to zostanie nim ktoś inny. Zdarza się, że będzie to nasza mama czy teściowa, ale może też tak być, że w tę rolę wejdzie dziecko – szczególnie jeśli my sami ignorujemy swoje granice, uważając, że potrzeby dziecka są ważniejsze niż potrzeby innych członków rodziny. Pamiętaj, że dla dziecka bycie „kierownikiem rodziny”, któremu podporządkowane jest całe jej funkcjonowanie, to ogromny ciężar, który zaburza jego poczucie bezpieczeństwa i może prowadzić do przykrych konsekwencji zdrowotno-relacyjnych w przyszłości.
Rodzicielstwo bliskości ma równowagę w centrum
Mam nadzieję, że dzięki naszej podróży przez cztery mity widzisz już, że rodzicielstwo bliskości nie istnieje bez równowagi. Ba, uważam, że równowaga jest „być albo nie być” tego podejścia do towarzyszenia dziecku w rozwoju.
Żeby budować prawdziwą bliskość, niezbędne jest dbanie o potrzeby dziecka – ale też o swoje własne; szanowanie granic dziecka – ale nie ciągle kosztem swoich; zakładanie dobrych intencji w miejsce podchodzenia do rodzicielstwa jak do walki; dbanie o to, żeby dziecko czuło się ważne i wysłuchane, pozostając jednocześnie w swojej roli przewodnika. Wszystkie te kluczowe elementy opierają się właśnie na równowadze – bo brak równowagi to brak prawdziwej bliskości.
Dodaj komentarz